Paradygmatem ikony niewątpliwie jest zasada wcielenia, co zresztą potwierdzają już starożytne źródła broniące zasadności sporządzania świętych wizerunków. Wcielenie, które daje początek naszemu zbawieniu i które daje początek ikonie należy jednak rozumieć nie tylko jako przyjście Syna Bożego na ten nasz świat, ale też jako ukazanie się naszym oczom przyszłego, doskonałego świata. Dlatego właśnie ikona jest oknem. Chrystus jest oknem. On w swoim ziemskim życiu był jakby „wydarzeniem” i „miejscem” na Ziemi, które jest nieustannie otwarte na Niebo. Chrystus, który gdziekolwiek pojawiając się podrażniał skażony grzechem świat był właśnie na tym świecie jakby jego otwartą raną, był sam w sobie bolesnym a zarazem słodkim wyłomem w tym zasklepionym we własnym egoizmie i grzechu świecie, otwierając go na zupełnie nowy, nieskończony wymiar.
Wyobraź sobie to: świat ogromny i piękny, lecz zarazem przerażający i pogrążony w beznadziei, bo zamknięty sam w sobie, odcięty od Boga, więc w swoim ogromie jednak klaustrofobiczny i duszny… I na tym świecie pojawia się nagle Chrystus – człowiek, który sam w sobie jest rozdarciem na gładkim lecz napiętym, nabrzmiałym i chorym ciele świata. Wcielony Zbawiciel, pierwszy w którym można dostrzec Ojca. On sam – rana niosąca zbawienie, rana, przez którą sączy się światło. I o tym właśnie opowiada najbardziej niemożliwa ze wszystkich możliwych ikon świata – ikona ukrzyżowania.
Temat śmierci jest ostatnim tematem, którym mogłaby zająć się ikona. Jest tematem niemożliwym, bo przecież ikona przedstawia rzeczywistość spełnioną i przemienioną, w której nie ma już śmierci, bólu i cierpienia, na co wskazują niemal wszystkie aspekty estetyki ikony – barwy pełne życia, zdecydowane, poddane geometryzacji kształty, atmosfera spokoju i milczenia ocierającego się o pewnego rodzaju pewność i obecność wszechmocy Boga, światło, które zarówno spowija ikonę jak i ją przenika – to wszystko mówi o życiu i porządku.
Ciekawe przy tych wszystkich założeniach jest to, że jednak istnieje ikona ukrzyżowania, podczas gdy ikona, która jest eksplozją życia, czyli ikona która przedstawiać ma zmartwychwstanie, cofa się przed nim i nie ukazuje go w sposób jawny. Zatem, choć ikonopisarstwo jest ukierunkowane na objawienie boskiego, nieskończonego życia, to jednak nie istnieje ikona dosłownie ukazująca Zmartwychwstanie, ale za to istnieje ikona dosłownie przedstawiająca śmierć. Czyżby to była jakaś paradoksalna niekonsekwencja?
Otóż nie. Lecz, żeby jeszcze przydać troszkę ostrego smaczku, warto wiedzieć, że tak zwana ikona Zmartwychwstania, która milczy na temat samego powstania Jezusa z grobu, opowiada faktycznie o zstąpieniu Jezusa do Otchłani, czyli krainy umarłych. Czyżby więc to najbardziej przeklęte miejsce, i to najbardziej tragiczne wydarzenie mogło stać się miejscem błogosławionym? Czyżby faktycznie istniała taka rana, która prowadzi do uzdrowienia…?
Dla chrześcijanina nie powinno być tutaj wątpliwości. Oczywiście że istnieje, a ikona jest świadectwem takiego paradoksu, bo ikona jest po prostu mądra. Zadziwiające jest to, że dwa tysiące lat po śmierci Chrystusa, kiedy przecież przez cały ten czas rozbrzmiewają w sercu Kościoła słowa Ewangelii i towarzysząca im skarga Apostoła Pawła, że dla Greków krzyż jest głupstwem a dla Żydów zgorszeniem – my chrześcijanie, dla których powinien być on chwałą, dziwimy się, kiedy widzimy w nim właśnie nie co innego ale chwałę (gr. δόξα) Zmartwychwstania, która sprawia, że jest on faktycznie źródłem światła w świecie. Mądrość Boża nigdy nie przestanie nas przerastać…
Wróćmy jednak do początku ikony – do wcielenia. Otóż wcielenie było otwarciem świata, wtargnięciem na ten świat zupełnie nowej rzeczywistości. Tak rozumiane wcielenie jednak nie jest jednorazowym i punktowym wydarzeniem. Bardziej prawidłowo powinniśmy powiedzieć, że Syn Boży nie tyle wcielił się, co wcielał się w coraz głębsze sfery ludzkiego życia. Ta rana po prostu przez trzydzieści trzy lata nieustanie rosła i stawała się coraz głębsza. Syn wcielił się najpierw w człowieczeństwo niewinne i bezbronne, bo dziecięce. Wcielił się w człowieczeństwo przyjęte z miłością przez swoich rodziców i otoczone chwałą przez aniołów, ale też wcielił się w człowieczeństwo niewygodne, prześladowane i ścigane – kiedy musiał uciekać do Egiptu przed gniewem Heroda. Kiedy miał dwanaście lat, wcielił się w człowieczeństwo zagubione, poszukiwane z lękiem, a jednocześnie paradoksalnie odnalezione i znajdujące się na właściwym miejscu. Wcielił się w człowieczeństwo głodne, pomagające innym, wystawiane na próbę, kuszone, lekceważone… Wcielał się poszerzając rozdarcie tej życiodajnej rany, otwierając przestrzeń okna swojego boskiego blasku w coraz to nowych sferach ludzkiego życia – tak, żebyśmy Boga mogli dostrzec wszędzie, żeby ikoną uczynić cały świat. Ostatnim miejsce, najbardziej pozbawionym Boga i najbardziej oddzielonym od Boga jest przestrzeń całkowitego osamotnienia, upokorzenia i śmierci. Jezus, wkraczając w tę przestrzeń dokonał ostatecznego otwarcia. Rana, którą zadał upadłemu światu stała się tak głęboka, że aż sięgnęła Piekieł – czego świadectwem jest właśnie ikona Zmartwychwstania. Nasze Zmartwychwstanie – wyprowadzenie Adama i Ewy z krainy Śmierci i Otchłani jest konsekwencją ostatecznego wcielenia Syna Bożego, ostatecznego przeniknięcia przez Niego wszystkiego co istnienie. Bo Ten, co z Nieba zstąpił, i to nie tylko na Ziemię, ale aż po dno Szeolu, czyż nie jest też tym, który do nieba wstąpił? I czyż to zstąpienie nie jest równoczesne z wstąpieniem? Czy sam Jezus nie obiecał, że zobaczymy Syna człowieczego i Aniołów zstępujących i wstępujących? Czy ta boska synergia nie dzieje się w Jezusie nieustannie? Wreszcie czyż Królestwo Boże nie jest w Nas? A na końcu czasów On – Bóg czyż nie będzie wszystkim we wszystkim?
Ale wróćmy do samego momentu śmierci. Ikona ukrzyżowania nie próbuje łagodzić dramatu umierania Chrystusa. Nie podkolorowuje go, nie próbuje umniejszać jego wartości i nie redukuje jego ciężaru nadzieją Zmartwychwstania. Ikona faktycznie ukazuje śmierć Jezusa jako dramat kosmiczny. I pokazuje ją jako skrajne przeciwieństwo radości Jego narodzin. W Betlejem aniołowie radowali się zwiastując Jego przyjście. Ponad krzyżem aniołowie zakrywają pogrążone w smutku twarze. W Betlejem przy Nowonarodzonym radowała się Maryja z Józefem. Przy Krzyżu jest ta sama Maryja zanurzona w cierpieniu. Obok niej nie ma już jej męża, ale jest nowo przybrany syn i uczeń Jezusa – Jan, który gestem dłoni przyłożonej do policzka wyraża równie bolesne doświadczenie ducha. U podstawy krzyża otwiera się otchłań. A więc wszystko co istnieje: Niebo, Ziemia i świat podziemny są tutaj świadkami tego okrutnego spektaklu.
W centrum znajduje się postać ukrzyżowanego Pana Chwały. I patrząc właśnie na Niego możemy doświadczyć największych paradoksów. Bo przecież z jednej strony jest On ukrzyżowany – z Jego ran spływa krew. Oczy ma zamknięte, co na ikonie jednoznacznie symbolizuje śmierć. Skłania głowę, co wskazuje, że jest to moment, w którym już wszystko „wykonało się”. Sylwetkę ma wychudzoną, można by powiedzieć, że pod pewnym względem wycieńczoną bólem i męką, tak, że „można policzyć wszystkie Jego kości”. Ta cała atmosfera cierpienia zdaje się wskazywać jakby śmierć odniosła zwycięstwo, jakby klaustrofobiczne zamknięcie grzesznego świata (bo cierpienie jest zamknięciem) dotknęło wszystkiego, co istnieje, nie oszczędzając żadnej istoty w niebie i na ziemi.
Ale jednak… chociaż Jezus jest ukrzyżowany, to Jego ciało wcale nie wisi na krzyżu. Jezus chociaż jest przebity, to jednoznacznie stoi z rozpostartymi ramionami – niczym zmartwychwstały Pan! Gest rozwartych ramion, lekko uniesionych ku górze, zdaje się być z jednej strony gestem, którym Syn Boży chce ogarnąć cały świat, a z drugiej jakby manifestował swoje nad nim panowanie – przy czym nie redukuje to w ogóle wrażenia ukrzyżowania i męki! Smutek Jego twarzy w takiej konfiguracji przydaje jeszcze jakiegoś boskiego spokoju manifestującemu się w Jego postawie panowaniu nad całym wszechświatem.
Jego ciało natomiast – owa rana otarta na świat Niebios – jest radykalnie rozświetlone. On cały jest światłem… I chociaż ikona w najbardziej podstawowej warstwie znaczeniowej opowiada o śmierci na Golgocie, to w swojej formie, jest najbardziej radykalnym otwarciem na Boskie światło. Ciało Chrystusa niemal eksploduje ogromnym blaskiem w momencie śmierci! Centrum tego ciała (brzuch) kształtem i symbolikom nawiązuje wprost do prawosławnej prosfory lub katolickiej hostii. Chrystus jest więc tutaj ofiarą, chlebem i światłem jednocześnie. I w ten sposób nadaje nowy sens wszystkiemu co ikona przedstawia.
Krzyż, w który wpisana jest ikona nie tylko jest już oknem, przez który wpada na nasz świat światło boskiej chwały – światło rysujące kształt ciała wcielonego po ostateczną sferę ludzkiej biedy Chrystusa, ale staje się oknem, którego światło kreśli kształt Kościół! Ikona z hostią w centrum przestaje być jedynie ikoną umęczonego ciała Chrystusa, a staje się ikoną Jego Ciała Mistycznego. Nie przestając być oknem, zostaje wpisana w plan bazyliki, wypełnionej Mistycznym Ciałem Chrystusa – Ciałem świętym i zjednoczonym ze wspólnotą aniołów, chociaż jeszcze pogrążonym w bólach doczesnego życia.
Aniołowie wpatrzeni w tę dokonującą się Ofiarę Eucharystyczną, już nie płaczą, ale twarze zakrywają przed ogromnym Misterium Świętości Boga, wyśpiewując „Święty, Święty, Święty jest pan Zastępów. Cała ziemia pełna jest Jego chwały” (Iz 6, 3). Postacie Maryi i Jana są opromienione blaskiem Chrystusa. Ale jednak… oni cały czas nie przestają cierpieć, bo przecież sami przyjmują postać Pana! Oznacza to, że jeśli człowiek patrzy na Ukrzyżowanego i kiedy gromadzi się wokół Eucharystii, to nie zostaje co prawda od razu wzięty do Nieba, ale od razu Niebo zostanie otwarte w nim. Chrześcijanin – ten który ma udział w Chrystusie, sam staje się otwarciem, oknem, miejscem emanacji boskiego światła, miejscem spotkania Boga żywego, niezależnie od swojego „tu i teraz” w kondycji ludzkiej. W pomyślności, cierpieniu czy umieraniu – uchrystusowiony człowiek sam staje się sakramentem.
Nic dziwnego, że pierwotnym i właściwym miejscem ikon jest świątynia, a ikony domowe mają swoją rację bytu tylko w łączności z Liturgią i Kościołem, który jest Ikoną ikon. Kościół Jezusa Chrystusa z Eucharystią w swoim centrum jest najjaśniejszym oknem i najpotężniejszym otwarciem naszego świata na światło Chrystusa. A krzyż niech dalej będzie głupstwem dla Greków i zgorszeniem dla Żydów. Dla nas jest mądrością Bożą i życiem – w każdym jego momencie.