Słowo
Stwierdzenie, że ikona jest pisana, świadczy nie o tym w jaki sposób powstała, ale w jaki powinniśmy się z nią obchodzić. To, co jest napisane, domaga się przeczytania, a to z kolei wymaga znajomości znaków, języka, formy literackiej… Ale ikona też sama chce nauczyć nas czytać – i to nie tylko siebie samą, lecz chce nas nauczyć czytać po prostu. Chce, żebyśmy patrząc na świat dostrzegali znaki, potrafili zajrzeć głębiej, odczytać „to coś”, co dla współczesnego człowieka wydaje się być coraz bardziej odległe i mgliste, a co nazywa się po prostu „sensem”.
Nauka czytania, którą proponuje nam ikona nie jest oczywiście łatwa. Największym problemem jest w niej tak naprawdę porzucenie starych przyzwyczajeń. Niestety, nam ludziom, wydaje się, że potrafimy władać słowem, że znamy znaczenie słowa i potrafimy nim obracać i odczytywać je, i że jest ono w mocy naszego języka. Żeby móc czytać ikonę, trzeba się z takiego myślenia ogołocić i zburzyć skostniałe schematy myślowe niczym wieżę Babel, by Słowo to samo mogło do nas przemówić. Ikona bowiem jest pisana tym Słowem, przez które wszystko się stało. Być może, w lekturze ikony trzeba jak Hiob doświadczyć totalnego rozbicia i ogołocenia, by Bóg sam mógł się objawić, wprawiając nas w osłupienie, tak by przed ikoną po prostu stanąć i w zdumieniu położyć palec na ustach i po prostu słuchać…
Niezwykle uderzające jest to, że kiedy zaczniemy czytać ikonę, kiedy zaczynamy rozpoznawać, w jaki sposób ona do nas przemawia, w jaki sposób uczy nas czytać, to okazuje się, że ikona samą sobą przekracza wszystko co dotychczas odkryliśmy o „procesie czytania”. Ale zanim zaczniemy czytać, przyjrzyjmy się samym znakom…
Kiedy patrzymy na ikonę, w pierwszym momencie wydaje nam się, że te znaki, którymi jest ona napisana są nam znane. Jedynie ich charakter wydaje się niezgrabny i jakiś taki prymitywny. Nie mówię oczywiście w tym momencie o napisach, które umieszcza się na ikonach, ale o znakach bardziej podstawowych, takich jak postacie, zdarzenia, sceneria, czyli o tym wszystkim, co tworzy przedstawienie ikoniczne. Kiedy spoglądamy na ikonę, na przykład na świąteczną ikonę Chrztu Pańskiego, to od razu potrafimy rozpoznać tę historyczną scenę opisaną na kartach Ewangelii. Być może patrząc przywołujemy w pamięci podobne obrazy zachodnioeuropejskie, które swoim kunsztem wydają się przewyższać wizerunki ikoniczne, co rodzi wrażenie, że znaki „opisujące” wydarzenie ewangeliczne na ikonie są jeszcze bardzo prymitywne. Ale… wrażenie takie świadczy właśnie o naszej nieznajomości języka ikon. Ikony nie przedstawiają wydarzeń i postaci historycznych. One w ogóle nie przedstawiają niczego co dzieje się na ziemi. Dlatego ikony bronią się przed iluzją trzeciego wymiaru i perspektywą, które przecież są atrybutami ziemskiej rzeczywistości. Jeśli więc patrząc na ikonę odczytujemy w niej tylko opowieść, która wydarzyła się kiedyś na ziemi, to tylko dlatego, że nie potrafimy czytać, bo znamy słowa, ale obca jest nam gramatyka…
Każde ziemskie słowo jest tylko echem Jedynego, Przedwiecznego Słowa. Każda rzeczywistość stworzona jest tylko odblaskiem rzeczywistości Boskiej. Ikona jest pisana prawdziwym Słowem, a nie rozproszonym pogłosem, rozmytym szumem i nieznośnym hałasem do którego, niestety, przywykliśmy. Ona w czystych tonach, subtelnych lecz wyraźnych dźwięków, opowiada o prawdach wiecznych, które objawiły się w naszym świecie dzięki Słowu Wcielonemu.

Autor nieznany, ikona Chrztu Pańskiego, XVI w.
Tak więc w ikonie Chrztu, nie chodzi tylko o historyczne wydarzenie chrztu, ale o sens Chrztu Chrystusa, a mówiąc jeszcze dosadniej, o sens świata i Boga, o to jak w wydarzeniu chrztu objawia się ukryta wzajemność Ojca do Syna, Boga do człowieka, Stwórcy do stworzenia, co jest właśnie faktycznym Sensem naszego życia, objawionym nam przez samego Boga! W istocie bowiem, to człowiek jest najpiękniejszym słowem Boga…
Ludzkie imię niesie w sobie ten sens, o którym mówi ikona, a którego Autorem jest nie kto inny, jak tylko sam Bóg. To człowiek jest Jego najpiękniejszym poematem, który ikona uczy nas odczytywać. Imię i sens, które wyczytać możemy z ikony i których ikona chce nas nauczyć są pulsem naszego istnienia, a zarazem tchnieniem pragnienia Boga! Jeśli nie potrafimy czytać ikon (czyli nie słyszymy naszych imion wypowiadanych przez usta Pana), to dlatego, że oddaliliśmy się od Boga, który jest Autorem wszystkiego co istnieje, ale też dlatego, że oddaliliśmy się od własnych serc, w których pulsie wybrzmiewa sens i piękno Słowa wypowiadanego przez Stwórcę… Chodzi tutaj nade wszystko o wzajemność. Bóg z upojeniem kochanka wypowiada nieustannie twoje imię, którego szelestem jest twój oddech, a akcentem każde uderzenie twojego serca! To właśnie dlatego postacie na ikonach nie są przedstawiane z profilu lub od tyłu. One zawsze patrzą na patrzącego. Bóg z ikony patrzy na patrzącego nań człowieka. Z tego też względu w ikonie stosuje się odwróconą perspektywę, tak, że punkt centralny nie jest gdzieś w głębi obrazu, na horyzoncie, ale punkt zbieżny znajduje się dokładnie w człowieku, który staje przed ikoną! Kiedy więc patrzysz na ikonę, pierwsze z czym możesz się zetknąć to wpatrzony w ciebie Bóg, który nigdy nie spuszcza z ciebie wzroku, nigdy nie przestaje cię „pisać” i nigdy nie przestaje cię z zachwytem odczytywać. Ikona mówi nam nade wszystko, że Bóg w swojej istocie jest „wpatrującym się w Ciebie i wypowiadającym Twoje imię…”, że Jego istotą i imieniem jest miłość do Ciebie…

Pantokrator z klasztoru św. Katarzyny (fragment)
Dopiero kiedy odkryjemy to pierwsze słowo, ten podstawowy fakt, że nasze imię (nasza istota) jest zapisana w imieniu Boga (w Jego sercu) i że między ikoną a nami zachodzi ta nieskończona więź odczytywania i wypowiadania, tajemniczego szeptania własnych imion, które współbrzmią i rezonują, możemy zacząć czytać dalej…
Przeczytać można tylko to, co jest napisane. Ale z czytaniem sprawa nie jest taka jednoznaczna jakby mogłoby się nam wydawać. Kiedyś uważano, że na zjawisko czytania i pisania należy patrzeć jak na prosty akt komunikacji. Autor pisze, tzn. materializuje swoją myśl, kodyfikuje ją w postaci znaków. Odbiorca natomiast odczytuje te znaki w odpowiednim kluczu, docierając do samej idei i rozpoznając „co autor miał na myśli”.
Jednak od czasów R. Barthesa, który ogłosił tzw. „śmierć autora”, nasze czytanie lekko się skomplikowało. Otóż, Barthes zauważył prosty fakt, że w przypadku „literatury”[1], nawet sam autor nie ma monopolu na jednoznaczne i doskonałe odczytanie dzieła. Rzeczywiście, jeśli coś nazywamy sztuką, „to coś” wymyka się naszym kategoriom. Sztuka ma tę szczególną własność, że jest otwarta znaczeniowo, że rodzi ogrom skojarzeń, grę znaczeń, które zalewają odbiorcę swoją głębią… Od czasu Barthesa zatem, czytanie stało się wydarzeniem pomiędzy Dziełem, które zyskało własne, autonomiczne życie a Odbiorcą, który to życie poznaje. Jednak i tutaj sprawa z czytaniem nie jest jednoznaczna i prosta.
Dzieło samo w sobie, chociaż z materialnego i formalnego punktu widzenia jest ustalonym zbiorem znaków, połączonych w ustalonej kompozycji i układzie, to jednak w momencie czytania zaczyna się „poruszać”. Znaczenia konkretnych znaków w dziele, jak się okazuje, nie są jednoznacznie ustalone. W istocie, one pulsują sensem, który z nich wybłyskuje w zetknięciu z innymi znakami. W taki sposób zestawienia liter tworzą „wyrazy” posiadające zupełnie nowe znaczenia, przekraczające sumę znaczeń poszczególnych liter i nie dające się sprowadzić do ich wspólnej miary. W ten sam sposób słowa tworzą zdania, przekraczające sens samych słów, a zdania – sens utworu, przekraczający sens zdań. Co więcej same słowa, kiedy się zderzają, nabierają zupełnie nowego kolorytu. Kiedy na przykład w metaforze słowo „biała” zetknie się ze słowem „dusza”, przestaje oznaczać barwę…
Podobnie każdy obraz i każda ikona posiada określone znaki, zdefiniowane słowa, które tworzą postacie, kompozycje, sceny, a które w momencie ich czytania zaczynają żyć własnym życiem. Nie da się ustalić raz na zawsze dokładnie tego, co mówi ikona. Da się oczywiście określić jej główny temat. Da się też słyszeć jej opowieść i w tej opowieści rozpoznawać coraz to głębsze znaczenia i prawdy. Ikona, jak każde dzieło, kiedy jest czytana, zaczyna żyć swoim autonomicznym życiem, zaczyna sama snuć opowieść, której my także jesteśmy bohaterami. Natomiast wszystkie jej odcienie, linie melodyczne, poszczególne wątki, stanowią ruchomą przestrzeń, która pod naporem ludzkiego spojrzenia, w pewnym momencie może zacząć wirować, wyginać się, trzeszczeć, aż wreszcie zacznie pękać, uwalniając w swoich szczelinach snopy światła, które stanowią najważniejsze znaczenie ikony. I w tym miejscu ikona wyprzedza i przerasta „teorię literatury”.
Zwykły proces zwykłego czytania dzieje się, jak to wcześniej zostało powiedziane, pomiędzy dziełem a lektorem. I to już jest wspaniały cud. Bo w tym momencie właśnie materia staje się duchem. Tak jak proces tworzenia jest wydarzeniem, w którym duch ulega materializacji i wciela się w tkankę słowa, tak lektura jest wydarzeniem, w którym ta materia znowu zaczyna odrywać się od kartki, obrazu, barwy, kształt, dźwięku… i zaczyna istnieć w przestrzeni ducha, trafiając do ludzkiego serca. Problem tylko w tym, że tutaj jedynym hegemonem tak naprawdę jest dzieło, jako jedyne, prawdziwie ciało uduchowione. Jego związek z autorem nie jest absolutny. Związek z odbiorcą jest jeszcze mniej doskonały, chociaż w tym przypadku ten niejednoznaczny związek jest warunkiem uwolnienia jego ducha, a więc tchnienia jego życia. Sens dzieła, jest czymś, co wyłania się z wibrującej pod spojrzeniem człowieka materii dzieła. I sens ten z tego względu nigdy nie jest pełnym i doskonałym sensem tej „skamieliny” ducha, którą jest dzieło. On zawsze znajduje się wpół drogi między dziełem a odbiorcą. Odczytując zatem dzieło, wydaje się, że nie tylko nie mamy dostępu do autora, ale nie mamy nawet dostępu do tego medium prawdziwego sensu, jakim jest dzieło. Zawsze jesteśmy w pół drogi od dzieła, a więc w pół drogi od granicy, za którą znajduje się autor. Granicę tę jednak wydaje się przekraczać ikona…
Ikona jest oknem i to ją różni radykalnie od każdej innej formy sztuki. To, co powyżej zostało powiedziane o „czytaniu” jest oczywiście aktualne również w przypadku ikony. Ona przecież, bądź co bądź, też jest bryłą materii, płaszczyzną formy, w której jest skodyfikowane pewne znaczenie ducha. I tak samo w zetknięciu z duchem ludzkim, ta forma i materia ożywa, uwalniając tchnienie w niej uwięzione. Ikona jednak służy nie tylko do tego, żeby ją czytać. Przed ikoną trzeba się modlić. A modlić się, to znaczy rozmawiać, być wobec jakiegoś „Ty”, nawiązać relację… Tym co sprawia, że ikona przekracza granicę, jest właśnie ten fakt, że na ikonę nie tylko my patrzymy, ale że to ona patrzy na nas! I właśnie to spojrzenie skierowane na nas przełamuję skamielinę formy, rozsadza barierę znaku. Ikona zaczyna ujawniać swoje pęknięcia i prześwity, czyniące ją prawdziwym oknem, bo pozwalające spoglądać nie tylko na jej płaszczyznę, ale pod jej powierzchnię i poprzez jej ramy, wtedy, gdy zaczynamy dostrzegać to przedziwne spojrzenie. W momencie, kiedy dostrzeżemy, że w kontemplacji ikony role się odwracają i że to nie ikona jest obiektem kontemplacji, ale że tym obiektem jest również ten, kto w ikonę się wpatruje, wtedy faktycznie przekraczamy granicę. Tylko spojrzenie Boga jest w stanie ją przełamać. Człowiek nie jest w stanie spojrzeć pod powierzchnię stworzenia, w kierunku jego źródła. To Bóg jest tym, który z wnętrza tego źródła potrafi spojrzeć w samo serce swojego stworzenia. W ikonie więc cała forma, cała feeria znaków, które wibrują, tańczą, tchną duchem i w końcu tworzą szczeliny ukazujące spojrzenie Boga… cały ten dynamiczny „świat” wydaje się tworzyć nie główną treść ikony, ale oblicze patrzącego, albo jeszcze lepiej rzecz ujmując, tęczówkę tych oczu, przez które On na nas spogląda. Cała forma i kryjąca się za nią treść ikony kreśli rysy oblicza patrzącego na nas…
To doświadczenie jest oczywiście najbardziej żywe podczas pisania ikony, kiedy ikonopisarz spostrzega, że nie pisze jej pod własne dyktando, ale jest podporządkowany temu spojrzeniu, które na desce (w oknie) staje się coraz bardziej widoczne. Ikonopisarz pisząc, coraz wyraźniej dostrzega, że z powstającej ikony Ktoś na niego spogląda. A spojrzenie to jest jak płomień ognia i jak błysk pioruna… A jego blask sprawia, że ikonopisarz zostaje pochwycony przez to spojrzenie i staje się mu całkowicie podporządkowany. To ono dyktuje warunki. Ikonopisarz jakby bezwiednie odsłania to oblicze i nie może przestać, dopóki go nie odsłoni ostatecznie, bo to spojrzenie rozpala serce tęsknotą, której nie da się ugasić niczym innym jak tylko jasnym, odwzajemnionym spojrzeniem miłości. Ikonopisarz zatem, biorąc do ręki farby i kładąc przed sobą deskę, delikatnością pędzla wyłamuje w jej materii okno, za którym uwięzione jest spojrzenie Najpiękniejszego Pana… Czytanie ikony natomiast rozpoczyna się od rozpoznania znaków, rozpoznania w tych znakach rysów oblicza, rozpoznania, że to oblicze żyje, że pod jego powierzchnią pulsuje krew… aż w końcu nagle, czytając ikonę odkrywamy, że to On na nas patrzy! I że On nie zaczął patrzeć teraz ani przed chwilą! On patrzy odwiecznie! I właśnie Jego cierpliwe spojrzenie sprawiło, że to okno w którym Go dostrzegliśmy, przykuło wreszcie naszą uwagę! W tym momencie czytanie staje się modlitwą…
[1] Umieszczam to słowo w cudzysłowie, gdyż literaturą nazywam każdy wyraz myśli w postaci znaków, czyli np. malarstwo też w szerokim sensie jest literaturą, której znakami i słowami są kształty i barwy.
Pingback: hermeneutyka ikony – część II | okno