Ikona rodzi się z tęsknoty. Ale nie ze zwykłej tęsknoty za „Nieobecnym”. Tęsknota, która jest źródłem i pewnego rodzaju „materią” ikony, naznaczona jest iście chrześcijańskim znamieniem. Oznacza to, że tęsknota, której owocem jest ikona, rodzi się dopiero w momencie, kiedy Utęskniony staje się obecny, lecz Jego obecność nie jest jeszcze pełna.
Taką tęsknotę i taką obecność wyraża teologia mówiąca o chrześcijańskim napięciu pomiędzy „już” i „jeszcze nie” naszego bycia z Bogiem. I to napięcie miał też na myśli św. Paweł mówiąc, że posiadamy już pierwsze dary Ducha, ale świat jeszcze wzdycha w bólach rodzenia, aż w pełni zrodzi nas i ukształtuje na wzór Pierworodnego całego stworzenia.
Takie określenie chrześcijańskiej tęsknoty świadczy o tym, że ikona powinna w sobie mieścić zarówno ludzkie poszukiwanie niepoznawalnego Boga, jak i Boskie działanie Jego przyjścia do nas. Ikona rodzi się na styku „narodu kroczącego w ciemności” oraz „Światłości na ten świat przychodzącej”. Dlatego właśnie w ikonie możemy dostrzec współistnienie tych dwóch elementów, tak jak w Chrystusie wyznajemy dwie natury: Boską i ludzką. Oczywiście unia w ikonie nie ma charakteru hipostatycznego. W ikonie nie ma (mówiąc językiem teologicznym) połączenia natur, współistnienia substancji itp. Możemy dostrzec w niej za to ślady ludzkiego dążenia do poznania Boga, które jest szukaniem Go po omacku oraz Boskiego działania, które jest wcieleniem, Jego przyjściem do nas i Jego epifanią. Warto zatem przyjrzeć się najpierw osobno tym dwom działaniom, które w ikonie się spotykają.
Niepoznawalność tego, co Boskie jest nad wyraz czytelna w sztuce starożytnych cywilizacji. Nie stanowi ona dla nas tajemnicy, gdyż każdy przejaw ludzkiego ducha wyciska swoje piętno na kulturze. Dlatego też dzisiaj wyraźnie możemy odczytać ten ślad, którym jest ludzkie pragnienie poznania i sięgnięcia, a nawet zjednoczenia z tym, co niebiańskie. I właśnie te próby sięgnięcia i odkrycia Boga, które zrodzone są z tęsknoty powodowanej nieobecnością (a więc tęsknoty innej niż tęsknota ikoniczna), mogą nam dzisiaj opowiedzieć o bardzo ważnych rzeczach: o ludzkich pragnieniach, o niemożliwości realizacji tych pragnień własnymi siłami i o tym, jak wygląda bóg tych mało ambitnych ludzkich pragnień oraz jak wielkim paradoksem (wręcz skandalem) zaskoczył nas Bóg prawdziwy, objawiając nam swoje oblicze w Jezusie Chrystusie.
Jeśli chcemy odczytać tę ludzką tęsknotę, która swoje zwieńczenie i zaspokojenie, a zarazem zupełnie nowy początek znajduje w ikonie, to śladów również trzeba nam szukać w sztuce, pięknie i kanonach, które to piękno poszukiwania Boga starały się wyrazić. Piękno przecież jest cechą boską, a ponadto jest bardzo ważną kategorią epifanijną, a kanony estetyki są namacalnymi śladami pochwycenia tego Boskiego blasku przez geniusz ludzki. I chyba dzięki tej właściwości piękna, sztuka zawsze była mocno związana z sacrum. Estetyka, jako specyficzny sposób wyrażania różnorodnych „prawd” – specyficzny, bo pozwalający nie tylko na poznanie treści, ale i intuicyjne zasmakowanie ich istoty – może nam dużo powiedzieć o właściwej ich interpretacji. Przyjrzyjmy się zatem sztuce starożytnych.
Egipt. Na przykładzie sztuki mieszkańców Doliny Nilu doskonale widać początkową ewolucję ludzkiej myśli o Bogu. Kiedy kultura ludzka rozwijała się i styl życia przechodził z trybu nomadycznego na osiadły, powodując lepszą organizację coraz większych grup w złożone społeczności, trzeba było tym wzrastającym liczebnie wspólnotom nadać odpowiednią strukturę gwarantującą poprawne funkcjonowanie. Stąd też na czoło wysuwały się pewne jednostki, które wraz ze wzrostem terytorium i ludności nad którym sprawowały pieczę, cieszyły się coraz większymi godnościami – nie wyłączając godności boskiej. I faktycznie, w Egipcie władcy byli początkowo uważani za wybrańców bożych, za ich posłańców, a z czasem i za samych bogów. Bogowie więc „mieszkali” między ludźmi. A sztuka, której zadaniem było m.in. sportretowanie i uwiecznienie boskich władców, musiała wypracować takie kanony estetyczne, które skromnemu człowieczeństwu przydawałyby cech boskich. Niestety, człowiek sam z siebie nigdy nie opracował dobrego sposobu na połączenie bóstwa z człowieczeństwem. Wszelkie ludzkie próby przeprowadzenia takiej operacji kończyły się redukcją którejś z dwóch dopasowywanych natur. Taki też „defekt” widoczny jest np. w egipskiej rzeźbie. Otóż ówcześni artyści, aby zbliżyć się do boskości unikali tego, co w jej ludzkich modelach mogłoby świadczyć o indywidualności i nietrwałości, próbując wytworzyć formy stereotypowe i ponadczasowe. Rzeźba stanowiła w takim kontekście przede wszystkim pomnik władcy, a dopiero w następnej kolejności przedstawienie indywidualnej postaci. Kanon był ściśle określony: poza pełna spokoju i powagi – jeśli chodzi o klasę panującą. Zwykli ludzie mogli być przedstawiani na sposób realistyczny. W celu przydania boskości redukowano cechy ludzkie. I nie chodzi tu tylko o wyzbycie się śladów jakichkolwiek emocji, słabości, starości, czyli tego, co znamionuje przemijalność i kruchość, ale także o redukcję dynamiki i ruchu, które sugerują czas, a więc też i przemijanie. Efektem tak obranych kanonów jest chłód i beznamiętność bijący od dumnie wpatrzonych w dal posągów faraonów.

Rzeźba egipska
To, co ludzkie, okazało się być zbyt ulotne i nietrwałe, i musiało zostać usunięte, by możliwe stało się przydanie postaciom cech wyrażających wieczność i nieśmiertelność. Pozostaje tylko pytanie, czy te posągi przedstawiają jeszcze ludzi, którzy byli równocześnie bogami, czy już tylko boskość obleczoną w zewnętrzną ludzką powłokę?
Sztuka grecka znamionuje się podobnymi cechami, chociaż wyraźnie widać w niej z jednej strony ogromną ewolucję, a z drugiej – wyraźne inspiracje filozofią, a szczególnie idealizmem, któremu najpełniejszy wyraz w swoich pismach nadał Platon. Skutkiem tego sztuka grecka znamionowała się jeszcze większym akademizmem niż egipska. Ogromną wagę przykładano do perfekcyjnego oddania szczegółów. Postacie, pod względem anatomicznym wyróżniać miała doskonała harmonia. Wielkim odkryciem było wprowadzenie dynamiki i ruchu, który, jak się okazuje, można wykorzystać dla nadania postaciom cech boskich, takich jak siła, potęga itp. Całkowicie unikano natomiast jakichkolwiek emocji. Ekspresja emocjonalna twarzy była niedopuszczalna, gdyż to zadawałoby kłam perfekcyjnej formie odwzorowującej świat idei. Boskość wyrażano poprzez surowe i obojętne oblicze, połączone z agresywną, napiętą, doskonale zbudowaną sylwetką, co miało wywoływać u widza uczucie nabożnego lęku.

Rzeźba grecka
Rzym, mocno czerpiący ze sztuki podbitej Grecji, chociaż przyjął jej kanony, wyróżniał się silnym indywidualizmem i realizmem. Surowość kanonów ulegała tutaj stopniowemu złagodzeniu, skłaniając się ku uwydatnianiu swoistych znamion osobowości. Popiersia cesarzy, którzy rościli sobie pretensje do miana „boski”, charakteryzowały się ekspresją takich cech jak przenikliwość czy stanowczość. Ekspresja z jednej strony przydawała w jakimś sensie posągom rzymskim rysów ludzkich. Jednakże przymioty eksponowane przez artystów były dobierane arbitralnie, z czego wniosek jest prosty – nie wszystko co ludzkie godne jest boga. Miarą boskości pozostawało dalej to, co było wielkie według miary człowieka. Boskość była zatem jedynie projekcją zwykłych pragnień śmiertelników, czyli niczym więcej, jak zwielokrotnieniem człowieczeństwa wybiórczego, a więc i w pewnym sensie wybrakowanego

Rzeźba rzymska
Kultura antyczna, jak widać, nie potrafiła określić właściwych atrybutów boskości, które można by pogodzić z wszystkim tym, co ludzkie. Wszelkie próby wskazania tych cech kończyły się albo na redukcji tego, co w życiu człowieka wydawało się być niewygodne i niepożądane, albo na wyolbrzymianiu tych typowo ludzkich przymiotów, które uważano za pożądane i godne podziwu. Każda próba nadania cech boskich przeprowadzana według powyższych schematów musiała jednak zakończyć się redukcją człowieczeństwa. Nie na miarę ludzkiego rozumu było dosięgnięcie tego co boskie.
Inaczej sprawa ma się z Ewangelią. Nie sposób nie ulec wrażeniu, że pierwsze słowo, które wypowiada do nas Bóg we wcieleniu i które rozpoznajemy także w kontemplacji ikony, mówi nam, że On nie wybiera w nas cech lepszych i gorszych. On patrzy na nas całych, a wszystko w nas jest Jego upodobaniem – za wyjątkiem grzechu. W sposób doskonały unaocznia to sam fakt wcielenia. Syn Boży stając się człowiekiem nie zstąpił w postaci herosa, ale w wcielił się we wszystko co ludzkie – był w pełni człowiekiem i nawet słabość i cierpienie, które przyjął w ludzkiej naturze, objęte Jego Boskością okazały się niezrównanie piękne i godne Boga!
Ciekawą rzeczą jest również fakt, że prawdziwe przyjście Boga na świat przewartościowało kanony estetyczne wypracowywane przez wieki, celem umożliwienia wyrażenia Boskiego światła w ciemnej materii i człowieczeństwie. W pierwszych wiekach sztuka chrześcijańska niemal nie istniała. W świecie chrześcijańskim pierwszym krokiem na szlaku estetyki było zarzucenie kanonów starożytnych. Już przecież wiedziano w czym prawdziwe Bóstwo nie znajduje autentycznego wyrazu i jak Boga nie należy przedstawiać. Nie odczuwano także pilnej potrzeby tworzenia Boskich wizerunków, gdyż sam Jezus jest doskonałym Obrazem Ojca, przez który już wszystko na temat Boga zostało powiedziane.
Z czasem jednak, kiedy bezpośrednie doświadczenie Chrystusa poczęło gasnąć i zacierać się, sztuka chrześcijańska mocno wzrosła, co było powodowane wzrostem tego napięcia, które w sercach chrześcijan coraz głośno mówiło, że z jednej strony On „już” przyszedł, ale przecież „jeszcze nie” możemy cieszyć się w pełni Jego bliskością. Sztuka zaczęła rodzić się więc wraz z gwałtownym narastaniem coraz większej, lecz zupełnie nowej tęsknoty za Bogiem. I co najważniejsze, tworzona w Kościele głoszącym nieustannie Ewangelię, nie popełniała już naiwnych błędów pogan. Mocno natomiast rozwinęła się m.in. symbolika, która pozwalała na wyrażanie treści niewyrażalnych.
Nieco inną formę wyrazu przybierała owa sztuka na Zachodzie i na Wschodzie, co jest spowodowane tym, że chociaż zarówno jedna jak i druga swoje źródło odnajdywała w fakcie spotkania z Utęsknionym, który wcielił się, to jednak korzystała z innych ludzkich kanonów wyrażających tylko ludzką tęsknotę (całkowite wyzbycie się ludzkiego patrzenia na szczęście nie jest możliwe i z ewangelicznego punktu widzenia nawet nie jest pożądane). Zachód czerpał bardziej z kanonów rzymskich, natomiast Wschód – z greckich. Sztuka bizantyjska powstała oczywiście wcześniej od zachodniej (być może kanony greckie bardziej były spójne z prawdą wcielenia, co doprowadziło do szybszej integracji i realizacji?). My jednak przełamując kryterium chronologiczne zanim przyjrzymy się tęsknocie w ikonie, opowiemy o najprawdziwszej formie zachodniej sztuki sakralnej, która ze sztuką ikoniczną bardzo mocno koresponduje.
Za szczytowy wyraz zachodniochrześcijańskiej estetyki można (arbitralnie) uznać styl gotycki. W malarstwie i rzeźbie średniowiecznej można zauważyć spuściznę estetyki rzymskiej. To dziedzictwo nie jest być może wyraźne, ale świadczy o nim chociażby odważnie położony akcent na indywidualizm postaci, z mocnym podkreśleniem uczuć i charakterystycznych stanów psychicznych. Maryja pod krzyżem nie musi ukrywać już łez, Jezus ukrzyżowany na swoim obliczu może wyrażać cierpienie. Sztuka gotycka nie musiała już traktować tego co ludzkie, w sposób wybiórczy. Nie musiała bać się subtelnej czułości, radości, a nawet cierpienia i udręki, bo wszystkiemu temu potrafiła przydać rysów wewnętrznej równowagi i dostojeństwa. Uczucia dzieł gotyckich nie są jednak jedynie ludzkimi uczuciami. Owszem, posiadają w pełni ludzkie cechy i wyrażają w pełni wszelkie płomienie ludzkich serc, lecz jednocześnie to co ludzkie, nie rezygnując z własnego człowieczeństwa, potrafi w gotyku je przekroczyć nie naruszając i nie niszcząc. W dziełach religijnych gotyku ludzkim emocjom zostały nadane cechy Boskie. Uczucia stają się bardzo subtelnie uduchowione. Ból czy płacz zostały pozbawione skandalicznych rysów beznadziei, przez co stały się jakby mniej cielesne, a bardziej wyrażające stany duszy, stąd też, kiedy wpatrujemy się w obraz lub rzeźbę gotycką możemy odnieść wrażenie, jakby jej ekspresja pochodziła nie tylko z cech formalnych, z mimiki czy układu ciała, ale jakby jej źródło znajdowało się gdzieś pod powłoką materii, wibrując pod jej powierzchnią, prześwitując przez nią i ożywiając ją. Kiedy patrzymy na gotycką płaczącą Maryję, to jej płacz nie jest płaczem końca i skandalu, ale płaczem w którym potęguje się miłość pogodzona ze cierpieniem. Pogodzona, bo jakby świadoma, że wszystko co trudne i bolesne zostało ogarnięte przez wszechmocny strumień boskiej miłości.

Autor nieznany – Pieta (malarstwo gotyckie – XV wiek)
Podobną, a prawdopodobnie jeszcze większą spójność, między tym co ludzkie i tym co Boskie, odnalazła wschodnia ikona, która niewątpliwie jest szczytowym osiągnięciem chrześcijańskiej estetyki. Ikona, która zrodziła się na wschodnich terenach Imperium Rzymskiego mocno koresponduje z utrwaloną tam estetyką grecką. Dlatego w ikonie wyraźnie widać na przykład ślady idealizmu. Same święte wizerunki są przedstawieniami nie tego świata, ale rzeczywistości Boskiej, na co wskazuje chociażby wypełnienie przestrzeni światłem. Kanony malowania ikon ortodoksyjnych są ściśle określone. Postacie, pomimo unikania zbyt naiwnie wyrażanych silnych emocji np. przez uśmiech, nie są pozbawione jednak żadnej ludzkiej cechy. Ze świętych oblicz nie emanuje chłód, ale ciepło. Artystom wschodnim udało się wyrazić ogromny ładunek duchowy nie niwecząc, ale łącząc tę świętą powagę z serdecznością, miłością i tkliwością uczucia ludzkiego. Różnica między sztuką rzymską i grecką wydaje się w swojej istocie być taka, że ta pierwsza na sposób estetyczny realizuje teologię oddolną, wynoszącą wszystko co ludzkie do miary Boskości, ta druga natomiast realizuje w pięknie teologię odgórną, zniżając to co Boskie do miary człowieczeństwa. Niemniej jednak zarówno pierwsza jak i druga estetyka są owocami wcielenia.
Synteza, której usiłowali dokonać Grecy i Egipcjanie we wschodniej sztuce chrześcijańskiej została osiągnięta bezbłędnie. Doskonałym przykładem takiej syntezy są chociażby ikony Bożej rodzicielki określane jako umilenie. Pozornie wydawać by się mogło, że twarz Maryi na tych ikonach nie wyraża emocji i pozostaje beznamiętna. Natomiast w rzeczywistości wyraża ona ich nadmiar, którego nie sposób sprowadzić do jednej tylko kategorii.

Bogarodzica Włodzimierska (Andrey Rublov)
Centrum tego wyrazu jest spojrzenie Maryi, paradoksalnie zwrócone ku kontemplującemu ikonę. Paradoksalnie – bo przecież to spojrzenie jest owocem i odpowiedzią na czułość Jezusa, który ją obejmuje i tuli się do niej. Zatem odwzajemnienie powinno być skierowane ku Niemu… i właściwie tak dokładnie jest: spojrzenie Maryi pełne czułości jest skierowane na Syna w nas! Czułość Jezusa – oczywiście wyrażona gestem a nie napięciem mimiki, jest przedstawiona w sposób niezwykle ekspresyjny. Spojrzenie Maryi natomiast zdaje się mieścić w sobie cały ten ładunek, lecz ukierunkowuje go na nas. Co więcej, zestawienie tego doskonałego „już” miłości Jezusa i „jeszcze nie” miłości człowieka kontemplującego, wytwarza obszar dokonującego się „tu i teraz” zbawienia, w którym współistnieje świadomość gorzkiej prawdy o naszym grzechu, troska o każdą cząstkę naszego istnienia, bezkresna czujność matczynego spojrzenia… a wszystko to jest wypełnione po brzegi miłością wpisaną w ikonę i to w taki sposób, że to co Boskie w ikonie (bo taką rzeczywistość ona przedstawia) przybiera ludzką postać właśnie w tym momencie, w którym zawiązuje się spojrzenie Maryi na nas. I właśnie tutaj, w taki sposób tęsknota ludzka spotyka się z tęsknotą Boga w sposób doskonały…